Niestabilna konstrukcja – recenzja filmu Dom, który zbudował Jack
Do niektórych filmów Larsa von Triera dość mocno przylgnęło określenie „kontrowersyjne”, które dla mnie jest nieco na wyrost. W ostatnich dziełach reżyser nie sięga po nietypowe rozwiązania fabularne ani formalne, nie dokonuje głębszych analiz, właściwie nie dodaje zbyt wiele do dyskusji o sztuce filmowej. Wykorzystuje seks (tak w Nimfomance) lub przemoc (tak jak właśnie w Domu, który zbudował Jack), aby przyciągnąć widownię, sprowokować, zniesmaczyć, co bliższe jest taniej sensacji z okładki brukowca niż pogłębionej refleksji. I nawet jeśli ta tania sensacja jest tworzona z pewną dozą ironii, nie zmienia to faktu, że raczej mu daleko do wybitnego dzieła.
Dom, który zbudował Jack w dużej mierze opiera się na życiorysie i charyzmie głównego bohatera. Jack to perfekcjonista cierpiący na nerwicę natręctw, inteligentny, lubiący rzucać liczne nawiązania do sztuki, poezji i myślistwa. Z wykształcenia jest inżynierem (ale o aspiracjach architekta), który marzy o budowie idealnego domu. Ma zapędy artystyczne, a główną materią jego sztuki są, no cóż, ludzkie ciała, które bez skrupułów pozbawia życia, okalecza, układa w zaplanowaną kompozycję, fotografuje. Więc w skrócie: Jack to psychopata, który makabryczne działania tłumaczy swoją filozofią. Jest ona dość mętna przez obecność licznych odniesień, fascynacji i sprzeczności, ale przede wszystkim sprowadza się do tego, że bohater rzuca wyzwanie światu, czy też Bogu, czy ktokolwiek powstrzyma go przed dokonywaniem kolejnych zbrodni. Nie spotyka go kara, więc uznaje to za swojego rodzaju błogosławieństwo, aby bez końca mógł przesuwać granice sztuki, moralności i poznania.
Schemat fabularny Domu, który zbudował Jack jest zbliżony do Nimfomanki. Główny bohater opowiada historię swojego życia drugiemu bohaterowi, którego tożsamość na początku nie jest jasno określona. To postacie, które reprezentują różne światopoglądy, ale ich dyskusja ostatecznie prowadzi do rozwoju akcji. Towarzysz Jacka to Verge, który na początku historii jest obecny tylko przez głos. Jack przedstawia pięć historii, które mają nakreślić Vergowi jego motywacje i charakter. Mówi o pojedynczych morderstwach i masakrach bardziej lub mniej znanych mu ludzi. Raz to nieznana mu autostopowiczka, raz kochanka, a raz matka z dziećmi. Nie mówi tylko o samym akcie zbrodni (choć nie szczędzi tu szczegółów), ale też o swoich skojarzeniach, motywacjach i przygotowaniach. Jack jest z natury krwiożerczą bestią, więc czuje, że musi polować, a ponieważ przemawia za nim instynkt, czuje się bez winy.
Nie jest to film, który poleciłabym osobie wrażliwej na drastyczne obrazy, ale jednocześnie popełniane przez Jacka zbrodnie nie wzbudzają silnych emocji. Sposób przedstawienia scen morderstw bywa bliższy horrorowi gore niż rejestracji prawdziwego aktu zbrodni. Film nie wzbudza też jakiegoś głębokiego współczucia wobec ofiar Jacka, co wynika z tego, że nie są one na tyle przedstawione, aby móc zacząć żywić do nich jakieś uczucia. Jedyną postacią, którą poznajemy lepiej, jest Jack. I chociaż dużo mówi o sobie – a wcielający się w niego Matt Dillon jest świetny w tej roli – to Jack nie jest bohaterem z krwi i kości, a bardziej konceptem fabularnym, postacią dryfującą w oderwaniu od naszej rzeczywistości.
Jack ma cechy stereotypowego filmowego psychopaty i artysty o wielkim ego. Poza oczywistym brakiem empatii i wyrzutów sumienia oraz skłonnością do kłamstw i manipulacji jest narcystyczny, impulsywny, odczuwa silną potrzebę tworzenia, nie potrafi zrezygnować ze swojej wizji i ma poczucie wyższości nad innymi. Zabija głównie kobiety, ale na jego liście ofiar są też dzieci, mężczyźni i zwierzęta. Można go oskarżyć o mizoginię, ale chyba słuszniej o mizantropię. Człowieka ceni, ale tylko jego ciało jako materię sztuki. Jacka interesują rzeczy boskie, nieskończone, totalne, jak to, co próbuje tworzyć i miejsce, gdzie ostatecznie decyduje się dotrzeć.
Drażni to anachroniczne wyobrażenie artysty, który może robić wszystko dla sztuki. Trudno mi odrzucić skojarzenia z Mother Aronofsky’ego, gdzie twórca bez względu na konsekwencje też chce realizować swoją wizję. Kolejny element, który łączy te dwa filmy to oparcie fabuły na kanwie słynnej historii: Verge nie okazuje nikim innym niż Wergiliuszem, a Jack to śmiertelnik pragnący zobaczyć wszystko, co świat (i zaświaty) mają do zaoferowania… W przeciwieństwie do Mother, Dom, który zbudował Jack nie wpada w nadmiernie patetyczne tony. Wielkie idee i cele bohatera są równoważone czarnym humorem oraz zawoalowaną kpiną i grą. Wergiliusz mówi, że wie, że Jack widział wszystko. I my możemy powiedzieć to samo: wszystko, co jest w tym filmie widzieliśmy już gdzieś wcześniej, a sam reżyser doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Lars von Trier w Domu, który zbudował Jack kolejny raz ogrywa ten sam schemat i nie wstydzi się tego. Całość jest przeintelektualizowana, pozbawiona świeżości, ale zdaje się, że reżyser dobrze się bawił przy jej tworzeniu. W Boskiej komedii bohater identyfikowany jest z twórcą dzieła, a w Domu, który zbudował Jack bohatera można uznać z demonicznego Dantego i alter ego reżysera. Pytanie tylko, czy von Trier w przeciwieństwie do Jacka opuści piekielne otchłanie.
Dom, który zbudował Jack
tytuł oryginalny: The House That Jack Built
reżyseria: Lars von Trier
produkcja: Dania, Francja, Niemcy, Szwecja
premiera: 18 stycznia 2019 (Polska), 14 maja 2018 (świat)
obsada: Matt Dillon, Bruno Ganz, Uma Thurman, Riley Keough, Siobhan Fallon Hogan, Sofie Gråbøl
ocena: 5.5/10
Schemat fabularny Domu, który zbudował Jack jest zbliżony do Nimfomanki. Główny bohater opowiada historię swojego życia drugiemu bohaterowi, którego tożsamość na początku nie jest jasno określona. To postacie, które reprezentują różne światopoglądy, ale ich dyskusja ostatecznie prowadzi do rozwoju akcji. Towarzysz Jacka to Verge, który na początku historii jest obecny tylko przez głos. Jack przedstawia pięć historii, które mają nakreślić Vergowi jego motywacje i charakter. Mówi o pojedynczych morderstwach i masakrach bardziej lub mniej znanych mu ludzi. Raz to nieznana mu autostopowiczka, raz kochanka, a raz matka z dziećmi. Nie mówi tylko o samym akcie zbrodni (choć nie szczędzi tu szczegółów), ale też o swoich skojarzeniach, motywacjach i przygotowaniach. Jack jest z natury krwiożerczą bestią, więc czuje, że musi polować, a ponieważ przemawia za nim instynkt, czuje się bez winy.
Nie jest to film, który poleciłabym osobie wrażliwej na drastyczne obrazy, ale jednocześnie popełniane przez Jacka zbrodnie nie wzbudzają silnych emocji. Sposób przedstawienia scen morderstw bywa bliższy horrorowi gore niż rejestracji prawdziwego aktu zbrodni. Film nie wzbudza też jakiegoś głębokiego współczucia wobec ofiar Jacka, co wynika z tego, że nie są one na tyle przedstawione, aby móc zacząć żywić do nich jakieś uczucia. Jedyną postacią, którą poznajemy lepiej, jest Jack. I chociaż dużo mówi o sobie – a wcielający się w niego Matt Dillon jest świetny w tej roli – to Jack nie jest bohaterem z krwi i kości, a bardziej konceptem fabularnym, postacią dryfującą w oderwaniu od naszej rzeczywistości.
Jack ma cechy stereotypowego filmowego psychopaty i artysty o wielkim ego. Poza oczywistym brakiem empatii i wyrzutów sumienia oraz skłonnością do kłamstw i manipulacji jest narcystyczny, impulsywny, odczuwa silną potrzebę tworzenia, nie potrafi zrezygnować ze swojej wizji i ma poczucie wyższości nad innymi. Zabija głównie kobiety, ale na jego liście ofiar są też dzieci, mężczyźni i zwierzęta. Można go oskarżyć o mizoginię, ale chyba słuszniej o mizantropię. Człowieka ceni, ale tylko jego ciało jako materię sztuki. Jacka interesują rzeczy boskie, nieskończone, totalne, jak to, co próbuje tworzyć i miejsce, gdzie ostatecznie decyduje się dotrzeć.
Drażni to anachroniczne wyobrażenie artysty, który może robić wszystko dla sztuki. Trudno mi odrzucić skojarzenia z Mother Aronofsky’ego, gdzie twórca bez względu na konsekwencje też chce realizować swoją wizję. Kolejny element, który łączy te dwa filmy to oparcie fabuły na kanwie słynnej historii: Verge nie okazuje nikim innym niż Wergiliuszem, a Jack to śmiertelnik pragnący zobaczyć wszystko, co świat (i zaświaty) mają do zaoferowania… W przeciwieństwie do Mother, Dom, który zbudował Jack nie wpada w nadmiernie patetyczne tony. Wielkie idee i cele bohatera są równoważone czarnym humorem oraz zawoalowaną kpiną i grą. Wergiliusz mówi, że wie, że Jack widział wszystko. I my możemy powiedzieć to samo: wszystko, co jest w tym filmie widzieliśmy już gdzieś wcześniej, a sam reżyser doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Lars von Trier w Domu, który zbudował Jack kolejny raz ogrywa ten sam schemat i nie wstydzi się tego. Całość jest przeintelektualizowana, pozbawiona świeżości, ale zdaje się, że reżyser dobrze się bawił przy jej tworzeniu. W Boskiej komedii bohater identyfikowany jest z twórcą dzieła, a w Domu, który zbudował Jack bohatera można uznać z demonicznego Dantego i alter ego reżysera. Pytanie tylko, czy von Trier w przeciwieństwie do Jacka opuści piekielne otchłanie.
Dom, który zbudował Jack
tytuł oryginalny: The House That Jack Built
reżyseria: Lars von Trier
produkcja: Dania, Francja, Niemcy, Szwecja
premiera: 18 stycznia 2019 (Polska), 14 maja 2018 (świat)
obsada: Matt Dillon, Bruno Ganz, Uma Thurman, Riley Keough, Siobhan Fallon Hogan, Sofie Gråbøl
ocena: 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz