Poezja codzienności – recenzja filmu Paterson
Najnowsze dzieło Jim Jarmuscha to kameralne i spokojne kino. W Patersonie nie ma wielkiej historii ani wielkich dramatów, ale mimo to przekazuje więcej prawd o życiu niż niejeden "wielki film".
W filmie zostaje przedstawiony tydzień z życia Patersona. Mimo określonego porządku dnia, każdy jego dzień niesie coś wyjątkowego – to ulotne momenty, w których doświadcza głębokiego poczucia sensu, piękna i osobliwości świata. Urywki rozmów, podpatrzone drobne gesty i spojrzenia, przypadkowe spotkania, powtarzające się w myślach słowa i zdania – wszystko to sprawia, że nawet uporządkowany zwykły dzień niesie jakąś dodatkową wartość.
Ponawiany w filmie motyw bliźniaków i podwójności można odczytać jako dwie strony rzeczywistości: reprezentujące powszedniość i niezwykłość. Zarazem niektóre postacie, które chociaż nie są bliźniaczym rodzeństwem, i tak wiążą wyraźne podobieństwa. Przypadkowo spotkaną dziewczynkę (także mającą bliźniaczą siostrę) łączy z Patersonem istotna sprawa: oboje piszą wiersze. Podobnie Patersona z przypadkowo spotkanym Japończykiem jednoczy pasja pisania i zamiłowanie do tej samej poezji: gdy rozejrzeć się wokół, okazuje się, że sami znajdujemy odbicia nas samych w innych ludziach.
W filmie znajdują się odniesienia do amerykańskiej poezji oraz kilka innych smaczków: kto z Was zauważył, że "młodzi anarchiści" jadący autobusem Patersona to duet głównych aktorów znanych z Moonrise Kingdom w reżyserii Wesa Andersona? W Patersonie można dostrzec sporo subtelnych podobieństw do wczesnych filmów Jarmuscha. Fragmenty rozgrywające się w barze mogłyby stanowić jeden z epizodów Kawy i papierosów. Charakterystyczne dla początkowej twórczości reżysera zawieszenie akcji, przewrotne dialogi i atmosfera pewnej melancholii także towarzyszą Patersonowi. Jednocześnie jest to jednak film o pozytywnej wymowie – nie ma tu buntu i niechęci wobec rzeczywistości, a bohater jest szczęśliwym, spokojnym człowiekiem i nie wyklucza tego jego wrażliwość i melancholia.
W filmie znajdują się odniesienia do amerykańskiej poezji oraz kilka innych smaczków: kto z Was zauważył, że "młodzi anarchiści" jadący autobusem Patersona to duet głównych aktorów znanych z Moonrise Kingdom w reżyserii Wesa Andersona? W Patersonie można dostrzec sporo subtelnych podobieństw do wczesnych filmów Jarmuscha. Fragmenty rozgrywające się w barze mogłyby stanowić jeden z epizodów Kawy i papierosów. Charakterystyczne dla początkowej twórczości reżysera zawieszenie akcji, przewrotne dialogi i atmosfera pewnej melancholii także towarzyszą Patersonowi. Jednocześnie jest to jednak film o pozytywnej wymowie – nie ma tu buntu i niechęci wobec rzeczywistości, a bohater jest szczęśliwym, spokojnym człowiekiem i nie wyklucza tego jego wrażliwość i melancholia.
Paterson to piękny i ciepły film. Nawet jeśli ktoś nie przepada ani za kinem Jima Jarmuscha, ani za kinem pozbawionym dynamicznej akcji, to i tak może odnaleźć w historii Patersona obicie fragmentu własnej codzienności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz