Co mnie zaniepokoiło w serialu Mindhunter?
Seriali kryminalnych jest bez liku, ale Mindhunter zdołał się wyróżnić jeszcze przed swoją premierą. Po pierwsze, wszyscy fani true crime mogli zapiać z zachwytu, gdy dotarła do nich zapowiedź produkcji, której fabuła będzie dotyczyć ważnych punktów historii kryminologii, mianowicie sformułowania pojęcia seryjnego mordercy. Po drugie, na jego premierę czekali fani reżysera Davida Finchera, który włożył swój wkład w reżyserię i produkcję serialu. Ciekawy punkt wyjścia fabuły i zaangażowanie znanego twórcy przyciągnęły do serialu tak wiele widzów, że zaledwie półtora miesiąca po premierze mam wrażenie, że niemal każdy, kto śledzi nowości Netflixa, widział już tę produkcję. Mimo że sama skończyłam oglądać Mindhuntera z miesiąc temu, to wciąż do mnie powraca. Dlatego chcę omówić pewien wątek serialu. I zadać Wam pytanie o to, czy Was też zaniepokoiło to samo, co mnie.
Niniejszy tekst ma charakter umiarkowanie spoilerowy, więc jeśli jeszcze nie widzieliście tego serialu, to w zależności od Waszej wrażliwości na spoilery możecie w tym miejscu porzucić czytanie lub brnąć dalej. Jeśli decydujecie się na lekturę, to kilka słów wstępu: Mindhunter przenosi nas do 1979 roku – początków kryminalistyki, kiedy pytano o motywy zbrodni, ale jeszcze nie aż tak często przyglądano się portretom psychologicznym morderców. Tendencję tę przełamują agenci FBI: młody i pełen entuzjazmu Holden Ford i doświadczony Bill Tench. Prowadzą oni coś w rodzaju objazdowej szkółki dla pracowników FBI na temat behawiorystyki. Między jednym a kolejnym wyjazdem zaczynają rozwijać nową metodę analizy psychologicznej przestępców, którzy dopuścili makabrycznych zbrodni – przeprowadzają z nimi wywiady, pytając o ich dzieciństwo, fetysze, lęki, szczegóły popełnionej zbrodni, czyli kwestie, których raczej nie poruszano podczas standardowego przesłuchania. Holden i Bill liczą na to, że uzyskane informacje mogą pomóc w odnalezieniu podobieństw między mordercami i tym samym zapobiegną zbrodniom, do których mogłoby dojść z ręki innych osób o podobnych profilach psychologicznych.
Mindhunter nie obfituje w liczne zwroty akcji. Tak naprawdę to, co najważniejsze, rozgrywa się w bohaterach i między bohaterami. Stąd niektórzy zarzucają serialowi monotonię, ale rzeczywiście nie jest to produkcja do pobieżnego seansu. Aby czerpać z niego przyjemność, należy oglądać go w miarę uważnie, co pozwoli dostrzec najważniejsze scenariuszowe smaczki. Mindhunter pokazuje nie tyle, co krwawe zbrodnie, a mechanizmy, które kierują mordercami. I właśnie tym, co najbardziej niepokojące w Mindhunterze są właśnie próby zrozumienia sposobu myślenia seryjnych morderców – z jednej strony wartościowe w kontekście rozwoju kryminalistyki, a z drugiej niepokojące, bo są metodami opierającymi się także na wejściu w skórę zbrodniarzy. Na spojrzeniu na świat ich oczami. Oczywiście zrozumieć zło, nie oznacza dać przyzwolenie na nie. Ale to co się dzieje w Mindhunterze wykracza poza zwykłe rozumienie i chłodną kalkulację. Chodzi o wczucie się, o pewne utożsamienie. Dyskomfort towarzyszący obserwowaniu scen wywiadów towarzyszył mi nie tyle co przez przesłuchiwanych, a przez przesłuchującego, dokładniej Holdena Forda.
Holden sprawia wrażenie dość niepozorne. Ma przyjazną, chłopięcą aparycję, przez którą wzbudza zaufanie, ale w połączeniu z niewielkim doświadczeniem zawodowym raczej nie sprzyja w uzyskaniu powszechnego uznania w FBI. Kieruje nim ciekawość i zaangażowanie. Inicjuje badania seryjnych morderców i mimo niechęci przełożonych udaje mu się zyskać oficjalną akceptację projektu i potrzebne fundusze. Ma też, powiedzmy, talent. W rozmowach z mordercami to on wyciąga najwięcej informacji, a nie Bill. Jego partner, mimo że bardziej doświadczony, nie zawsze potrafi odłożyć swoje emocje i światopogląd, żeby bardziej zbliżyć się do swoich rozmówców. Holdenowi dyskusje z psychopatami idą zaskakująco łatwo. Wyłapuje wątki i detale, które mogą złamać jego rozmówców. Mówi ich językiem. Zmanipulować seryjnego mordercę – to rzeczywiście jest coś. Wzbudza to uznanie, ale pewien lęk. Bo kim tak naprawdę jest człowiek, który to potrafi?
Nie mówię, że w każdym przypadku obcowanie ze złem sprawi, że staniemy się nim. Jednak bardziej naturalną reakcją na zło jest wyparcie, szok, smutek, złość, wyśmianie – tak jak zachowuje się Bill. Brak emocji u Holdena wywołuje dyskomfort, przez co wydaje się, że jest łudząco podobny do analizowanych przez niego psychopatów. Szczególnie jest to widoczne, gdy traci kontrolę – jego ego rośnie i swoje psychologiczne sztuczki zaczyna stosować poza salą przesłuchań. Można odnieść wrażenie, że Holden nie tyle posiada umiejętności czy talent, a tak naprawdę predyspozycje. Po prostu jest zbyt podobny do postaci, do opisu których stworzył pojęcie seryjnego mordercy.
Serial nie stawia jednoznacznych diagnoz i również nie chcę tego robić, ale Holden dociera do pewnej granicy i musi zrobić krok w tył, bo inaczej wpadnie w otchłań, w którą wpatruje się zdecydowanie zbyt intensywnie. Może za bardzo przykuła moją uwagę mroczna strona osobowości Holdena, ale może i Waszą również? Czy jego zachowanie też wprowadziło Was w taki dyskomfort?
Niniejszy tekst ma charakter umiarkowanie spoilerowy, więc jeśli jeszcze nie widzieliście tego serialu, to w zależności od Waszej wrażliwości na spoilery możecie w tym miejscu porzucić czytanie lub brnąć dalej. Jeśli decydujecie się na lekturę, to kilka słów wstępu: Mindhunter przenosi nas do 1979 roku – początków kryminalistyki, kiedy pytano o motywy zbrodni, ale jeszcze nie aż tak często przyglądano się portretom psychologicznym morderców. Tendencję tę przełamują agenci FBI: młody i pełen entuzjazmu Holden Ford i doświadczony Bill Tench. Prowadzą oni coś w rodzaju objazdowej szkółki dla pracowników FBI na temat behawiorystyki. Między jednym a kolejnym wyjazdem zaczynają rozwijać nową metodę analizy psychologicznej przestępców, którzy dopuścili makabrycznych zbrodni – przeprowadzają z nimi wywiady, pytając o ich dzieciństwo, fetysze, lęki, szczegóły popełnionej zbrodni, czyli kwestie, których raczej nie poruszano podczas standardowego przesłuchania. Holden i Bill liczą na to, że uzyskane informacje mogą pomóc w odnalezieniu podobieństw między mordercami i tym samym zapobiegną zbrodniom, do których mogłoby dojść z ręki innych osób o podobnych profilach psychologicznych.
Mindhunter nie obfituje w liczne zwroty akcji. Tak naprawdę to, co najważniejsze, rozgrywa się w bohaterach i między bohaterami. Stąd niektórzy zarzucają serialowi monotonię, ale rzeczywiście nie jest to produkcja do pobieżnego seansu. Aby czerpać z niego przyjemność, należy oglądać go w miarę uważnie, co pozwoli dostrzec najważniejsze scenariuszowe smaczki. Mindhunter pokazuje nie tyle, co krwawe zbrodnie, a mechanizmy, które kierują mordercami. I właśnie tym, co najbardziej niepokojące w Mindhunterze są właśnie próby zrozumienia sposobu myślenia seryjnych morderców – z jednej strony wartościowe w kontekście rozwoju kryminalistyki, a z drugiej niepokojące, bo są metodami opierającymi się także na wejściu w skórę zbrodniarzy. Na spojrzeniu na świat ich oczami. Oczywiście zrozumieć zło, nie oznacza dać przyzwolenie na nie. Ale to co się dzieje w Mindhunterze wykracza poza zwykłe rozumienie i chłodną kalkulację. Chodzi o wczucie się, o pewne utożsamienie. Dyskomfort towarzyszący obserwowaniu scen wywiadów towarzyszył mi nie tyle co przez przesłuchiwanych, a przez przesłuchującego, dokładniej Holdena Forda.
Holden sprawia wrażenie dość niepozorne. Ma przyjazną, chłopięcą aparycję, przez którą wzbudza zaufanie, ale w połączeniu z niewielkim doświadczeniem zawodowym raczej nie sprzyja w uzyskaniu powszechnego uznania w FBI. Kieruje nim ciekawość i zaangażowanie. Inicjuje badania seryjnych morderców i mimo niechęci przełożonych udaje mu się zyskać oficjalną akceptację projektu i potrzebne fundusze. Ma też, powiedzmy, talent. W rozmowach z mordercami to on wyciąga najwięcej informacji, a nie Bill. Jego partner, mimo że bardziej doświadczony, nie zawsze potrafi odłożyć swoje emocje i światopogląd, żeby bardziej zbliżyć się do swoich rozmówców. Holdenowi dyskusje z psychopatami idą zaskakująco łatwo. Wyłapuje wątki i detale, które mogą złamać jego rozmówców. Mówi ich językiem. Zmanipulować seryjnego mordercę – to rzeczywiście jest coś. Wzbudza to uznanie, ale pewien lęk. Bo kim tak naprawdę jest człowiek, który to potrafi?
Nie mówię, że w każdym przypadku obcowanie ze złem sprawi, że staniemy się nim. Jednak bardziej naturalną reakcją na zło jest wyparcie, szok, smutek, złość, wyśmianie – tak jak zachowuje się Bill. Brak emocji u Holdena wywołuje dyskomfort, przez co wydaje się, że jest łudząco podobny do analizowanych przez niego psychopatów. Szczególnie jest to widoczne, gdy traci kontrolę – jego ego rośnie i swoje psychologiczne sztuczki zaczyna stosować poza salą przesłuchań. Można odnieść wrażenie, że Holden nie tyle posiada umiejętności czy talent, a tak naprawdę predyspozycje. Po prostu jest zbyt podobny do postaci, do opisu których stworzył pojęcie seryjnego mordercy.
Serial nie stawia jednoznacznych diagnoz i również nie chcę tego robić, ale Holden dociera do pewnej granicy i musi zrobić krok w tył, bo inaczej wpadnie w otchłań, w którą wpatruje się zdecydowanie zbyt intensywnie. Może za bardzo przykuła moją uwagę mroczna strona osobowości Holdena, ale może i Waszą również? Czy jego zachowanie też wprowadziło Was w taki dyskomfort?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz